[center]
Spyro the dragon - recenzja[/center]
Pierwsza gra z szarakowej trylogii, której siostry wychodzą do dziś. Dlaczego siostry? Cóż, widziałem najnowsze Spyro'a szczególnie w pamięć zapadł mi najnowszy tytuł z GBA. Nie ten klimat, można rzec, iż jest to piąta woda po kisielu naszej wspaniałej produkcji, którą mam zamiar opisać.
Dźwiek pasuje do gry, aczkolwiek zdecydowanie ustępuje swoim sequelom. Jeszcze nie ma tej niemal przesadnej bajkowości. Grafika w pełni trójwymiarowa, choć postaci jak i tło poniekąd przypominają bryły - takie czasy. Ile można wymagać od gry, która niedawno obchodziła 11 urodziny? Mamy zalążki szczegółowości, dbania o drobiazgi, dobierania być może dziecinnych - wszak adresatami są dzieci - jednak przyjemnych dla oczu komponentów tła, rywali, czy apetycznych diamentów.
Nasz bohater Spyro to niewielki gad ziejący ogniem, któremu powieżono zadanie wydawać by się mogło znacznie ponad możliwości. Jest nielotem, a płomieniem z pyska możemy spalić co najwyżej źdźbła trawy. Mimo to nasza misją jest uratować wszystkich 80 smoków które Gnasty Gnorc zamienił w posągi, odnaleźć 12 smoczych jaj oraz zebrać całe 12,000 diamentów.
To zabrzmi banalnie, ale zbieranie diamentów uzależnia. Oczywiście do pewnego czasu. Pod koniec gry okazuje się, że naszym obowiązkiem jest nieprzegapić choćby jednego i tu zaczynają się schody. Z przyjemności przechodzimy w niechciany obowiązek, który potrafi wkurzyć.
System przechodzenia do kolejnych plansz to zmodyfikowany projekt warp roomów. Są światy-matki z których można się dostać do pod rund. Levele są dość puste względem następnych części - jeśli ktoś grał to z łatwością dostrzeże o czym mówię. Z trójki jest najsmutniejsza, co niewiedzieć czemu nadaje magii i gdybym miał wybrać który Spyro wywarł na mnie największe wrażenie, to będzie nim pierwsza odsłona.
Spyro the dragon
Moderator: Moderatorzy